Dużo i niedużo. Czas bardzo szybko mija zaczynam więc przeglądać co już mam, czego nie mam, co jeszcze muszę uwzględnić w moim planie.
To co już mam to plan moich lotów. Aż tyle i tylko tyle
:-)
Dla mnie czyli osoby, która uwielbia planowanie, szukanie lotów, ciekawych miejsc na mapie i generalnie kręcenie globusem we wszystkie strony zawsze jest najprostsze i sprawiające mega dużo frajdy. W zasadzie ogarnąłem ten temat już kilka miesięcy temu kiedy jeszcze bilety były w rozsądnych cenach.
Wylatuję z Warszawy, przylatuję do Warszawy. Trochę kłopotliwe jest pytanie znajomych “dokąd lecisz?” Odpowiadam, że”do Warszawy”. W końcu jest to prawda, a że w międzyczasie odwiedzę: Etiopię, Chiny, Singapur, Australię, Fiji, USA, Ekwador + Galapagos i Hiszpanię… no cóż. Każdy z nas kryje w sobie jakąś historię, a ta jest jedną z moich. Bo już w sumie nie tajemnica.
Podróż dookoła świata od kiedy pamiętam była moim marzeniem. Zawsze chciałem być pilotem samolotów, śmigłowców… zostałem pilotem drona. Może w przyszłym życiu przerzucę się na coś większego. Kocham latać, kocham być daleko, wysiadać w obcym miejscu, zastanawiać się jak dotrzeć do hotelu, jak znaleźć jedzenie, co robić… jak zaplanować. To nie jest tylko logistyka i technika, to również trening umysłu i odmładzanie styków nerwowych w mózgu. Jedni rozwiązują krzyżówki, inni próbują się dogadać w obcym miejscu, w obcym języku, policzyć dziwną walutę, złapać pająka na ścianie w hotelu, zjeść dziwne rzeczy… no tak to o mnie.
Mój plan lotów tak wygląda, że faktycznie trochę sobie polatam. Postawię nogę na każdym kontynencie poza Antarktydą. Antarktydy nie miałem jeszcze nigdy w planach ale zobaczymy co przyniesie, pełne niespodzianek życie.
Noclegi planuję w samolotach, hotelach, hostelach… lub gdzie mnie przyciśnie (na ławce w parku, w autobusie na pętli, w samolocie po przylocie. Będzie sporo zmiany czasu, kilka długich lotów, sporo nieprzespanych nocy. Zakładam sporo zmęczenia ale ciekawe i mam nadzieję pozytywne przygody je na bieżąco zrekompensują.
Zostało 77 dni do pierwszego lotu. Tworzę jeszcze pełna listę noclegów, potrzebnych dokumentów, rzeczy do zabrania, miejsc do zwiedzenia i podstawowych ale niezbędnych szczepień. Żeby się na przykład nie okazało, że nie zostanę wpuszczony na Fiji albo Galapagos tylko dlatego, że byłem wcześniej w Etiopii. Nawet jeśli tylko przez 1 dzień.
Dziennik pokładowy zaczynam już dzisiaj bo sam nie mogę się już doczekać. No może ktoś podrzuci ciekawą inspirację do mojego planu.
Lecimy z marzeniami!
Kapitan Adam. To jest mój dziennik pokładowy 2.
MTalma napisał:
Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze i Galapagos - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?
Dużo mil zużyłem jeszcze przed planowaniem RTW więc większość lotów to ceny po prostu promocyjne lub celowo łączone loty żeby obniżyć trochę cenę. Koszty takiej podróży wrzucę na końcu ale faktem jest, że tym razem chyba więcej mil zarobię niż wydałem. Będę miał na przyszłość, na pewno się u mnie nie zmarnują.
Jeśli chodzi o Galapagos to był to dla mnie naturalny wybór po tym jak wypadły mi bilety do Ekwadoru. Krótko tam będę, fakt. Ale tak samo krótko będę w każdym innym miejscu podczas całego RTW. Jak mnie żółwie zaproszą na następny raz to przyjadę kiedyś na dłużej
:-)50 dni do pierwszego lotu. O zdrowiu, planach i poszukiwaniu etiopskiego dobrego ducha.
No tak… Czas leci i nie czeka. Ale w sumie to nawet dobrze. To ja czekam, a nie czas. Podczas tego czekania nie siedzę oczywiście bezczynnie. Zdążyłem wyrobić sobie żółtą książeczkę po zaszczepieniu na żółtą febrę. Bez certyfikatu szczepienia mogę nie wjechać na Galapagos albo mieć problemy przy wyjeździe, szczególnie, że w trakcie podróży będę w Afryce. Przy okazji strzeliłem sobie jeszcze WZW-A. Jak o zdrowiu mowa to oczywiście ubezpieczenie też wykupiłem korzystając z posiadanych zniżek w Generali. Ubezpieczenie trzeba mieć, byle nie trzeba było korzystać.
Pozostając w temacie zdrowia najdziwniejsze z moich przygotowań to ograniczenie jedzenia cukru. Cukier jest ukrytu praktycznie wszędzie poza surowym drewnem i kitem do okien więc jego wyeliminowanie w 100% nie jest możliwe. Ale przestałem słodzić kawę, wcinać nałogowo cukierki, ptasie mleczko, czekoladę, ciastka…. Lata temu nie zastanawiałbym się nad zdrowiem zupełnie, a już na pewno nie nad wpływem cukru na RTW (energia, jet lag, wysypianie się…) ale teraz włączam zdrowie do listy przygotowań.
Mniej cukru = mniej pracy dla trzustki = mniejsza masa = więcej energii = więcej zdrowia = więcej frajdy z krótkich pobytów w fajnych miejscach świata.
Ma sens? Dla mnie jak najbardziej ma!
Zaczęły się ruchy na zaplanowanych przeze mnie lotach. Niektóre małe, rzędu kilku minut różnicy dla wylotu czy przylotu, inne większe jak np lot do Madrytu przesunięty o kilka godzin. Lepiej, że wiem o tym teraz niż miałbym dowiedzieć się w ostatniej chwili. Może nawet pojawi się szansa żeby faktycznie zostać dłużej o jedną noc na Galapagos.
Uzupełniam też moją listę niezbędnych rzeczy do zabrania ze sobą. Dokumenty, skarpety, sprzęt… patrzę co mam, czego nie mam i jeszcze mam na tyle dużo czasu, żeby się zaopatrzyć. Lecę tylko z plecakiem podręcznym więc każdy przedmiot musi być precyzyjnie zaplanowany.
Uzupełniam też listę miejsc wartych odwiedzenia. Nie będzie to jednak lista z precyzyjnie określonym planem co i gdzie robię w każdej minucie, a lista ważnych punktów, które warto wziąć pod uwagę w danym państwie / mieście. Czy to jedzenie, czy wycieczka czy jakieś punkty charakterystyczne. Żeby potem nie było, że byłem Londynie i nie widziałem Papieża, czy w Paryżu Coloseum
;-)
Tutaj dochodzimy do mojego pierwszego lotu w ramach mojego RTW. Mój pierwszy lot jest do Addi Ababa. Przylatuję o 7 rano, wylatuję ok 1 w nocy do Pekinu. Mogę zabrać wielką walizkę do luku bagażowego. Ja jej jednak nie potrzebuję ale jestem pewien, że jest masa potrzebujących w Etiopii. Szczególnie młodzieży czy dzieci którym chciałbym zawieść np piłki do nogi czy jakieś inne dobra. Szukam kogoś zaufanego kto przyjąłby te rzeczy i faktycznie rozdał potrzebującym. Chciałbym również dobrze spędzić czas w mieście odwiedzając kilka wartych odwiedzenia miejsc więc szukam też kogoś lokalnego (anglojęzycznego) kto byłby w stanie spędzić ze mną dzień jako przewodnik i kierowca. Jeśli ktoś z Was chciałby polecić kogoś normalnego, rozsądnego i uczciwego podeślijcie mi jakieś namiary albo pomysły.
Co dalej? Dalej będę kompletował, dopisywał punkty do listy, czytał, słuchał co ciekawego ludzie mówią o miejscach w których będę. Czyli przygotowania w pełni...28 dni do wylotu
Chyba jeszcze nigdy tak wcześnie nie pakowałem się na podróż. I nie chodzi o spakowany plecak ale gromadzenie niezbędnych rzeczy, dokumentów, przeglądem zmian niezależnych ode mnie i wprowadzaniu własnych. Z jednej strony bo chciałbym żeby wszystko dobrze zagrało, z drugiej bo nie mogę się doczekać
:-)
I tak np. w Sydney będę szybciej niż początkowo zakładałem i przy okazji krócej w Singapurze (z czego się bardzo cieszę). Na Galapagos będę o jedną noc dłużej (z czego też się bardzo cieszę), a do Madrytu wylecę później i przylecę nie o 6 rano a ok 13… i kilka innych mniej istotnych zmian jeśli chodzi o loty i hotele. Przy okazji podpowiem, że proces zmiany lotów w Singapore Airlines jest fantastyczny. Po tym jak otrzymałem info, że mój oryginalny lot ma wylecieć o innej niż zakładanej godzinie otworzyłem aplikację i bezpłatnie w 30 sek zrobiłem rezerwację na inny lot. Prosto i przyjemnie.
Piłki dla dzieciaków w Addis Ababa kupione. Póki co mam 5 fajnych, kolorowych piłek i parę piłkarskich gadżetów. Dzieciaki na pewno się ucieszą
:-)
Mam też plik banknotów 1USD “prosto z drukarni”. Przyda się na napiwki w różnych miejscach świata. To wiem z doświadczenia, że zawsze warto mieć takie małe nominały.
No i przy okazji wyliczyłem, że na locie z GYE do Bogoty przebiję 0.5MLN km w powietrzu. Takie małe święto. Niby nic, a pół miliona lepiej mieć ja nie mieć przecież
;-)
Do tego wszystkiego dowiedziałem się również, że lecąc liniami Ethiopian Airlines i mając przesiadkę 18h nie muszę płacić za wizę 62 USD tylko dostanę ją za free wraz z pakietem: hotel, jedzenie i transfer
:-) No to ja w to wchodzę i tym bardziej nie mogę się doczekać.
Możną takie, można inne nominały. Generalnie do wyboru, do koloru
;) Mam nadzieję, że są prawdziwe [emoji2957]13 dni, 5 godzin i 3 minuty do wylotu
Ani się człowiek obejrzy, a tu zaraz bramki na lotnisku otworzą z zaproszeniem na pokład samolotu do Afryki
:-) Zaczynam odliczać godziny… nie ma czasu na długie wpisy. Trzeba liczyć [emoji28]
Pierogi z kapustą i grzybami.
Bardzo lubię pierogi z kapustą i grzybami. Kiedy widzę ich gar nie mogę przejść obojętnie. Tak było i tym razem. Wszamałem michę i wróciłem po dokładkę… nie no jasne, że te domowe są lepsze. Ale ja nie jestem wybredny bo to ostatnie pierogi jakie jadłem na kolejne prawie 3 tygodnie… Kiedy w 2018 roku przed moim wylotem do Uluru w Australii siedziałem w tym samym saloniku na lotnisku nie myślałem, że za kilka lat znowu tu będę ale z zupełnie innym planem. I o ile tamta podróż zmieniła wiele w moim prywatnym i biznesowym świecie, a najwięcej w mojej głowie… i wiele podróży odbyłem w międzyczasie to tą znowu traktuję wyjątkowo. Dokładnie też tak się czuję. Nie wiem czego mam się spodziewać, nie wiem czy wszystko wyjdzie zgodnie z planem ale też nie wiem co wyjdzie ot tak bez planu… jedno co wiem to, że nikt nie zjadł przed lotem tyle pierogów co ja więc gdyby w TV mówili o jakimś przymusowym lądowaniu czy coś to wiadomo dlaczego
:-)
Do Etiopii wiozę ze sobą wypchany piłkami do piłki nożnej plecak. I w zasadzie tyle. No może poza ładowarką, kablami, majtkami i samym plecakiem to już tam więcej nic nie ma. Może rzeczy osobiste wysłałem prosto do Pekinu. Tam będą na mnie czekać spokojnie na taśmie po wylądowaniu. Jak rozdam jutro piłki to będę miał miejsce żeby się już elegancko w Pekinie przepakować w jeden plecak.
Stojąc w kolejce do check-in na lotnisku w Warszawie fajnym zbiegiem okoliczności dostałem maila z voucherem na hotel, taxi i jedzenie w Addis Ababa. Zasada jest taka, że jak pasażer leci liniami Ethiopian Airlines i ma przesiadkę dłuższą niż kilka godzin na te wszystkie bajery. A ja mam przesiadkę ponad 18h. Liczę też, że zamiast płacić za Visę do Etiopii 62USD dostanę ją za free.
Dodatkowo też nie marnując czasu w drodze na lotnisko ogarnąłem sobie lokalnego Etiopczyka-przewodnika. To oznacza, że jutro ląduję, załatwiam transit Visę, jadę do hotelu, wciągam śniadanie i zaczynam nowy afrykański dzień.
Wiem, że wiele osób już sprawdzało, czy ziemia faktycznie jest okrągła. Wiele potwierdziło, wielu nie wierzy. Muszę sam się przekonać ;-P Przede mną 20 dni pełne lotów, lotnisk i samolotów… i wszystkiego co pomiędzy czyli trochę Afryki, trochę Azji, Australii, Ameryki północnej i południowej, kilku wysp i mam nadzieję fajnych przygód, miejsc i ludzi spotkanych po drodze. Trzymajcie kciuki!
Boarding za ok 15 min. Zdążę jeszcze wciągnąć ze 2 pierogi
:-)Lot nr 1 WAW - ADD
Muszę przyznać, że ciekawie rozwiązany jest dolot do Addis Ababa z Warszawy. Samolot startuje z Warszawy, nie byle jaki oczywiście ale Dreamliner. Nie jest to typowy lot z miejsca do miejsca ale bardziej taki PKS, który zbiera ludzi na trasie. Na odcinku z Warszawy do Wiednia, samolot prawie pusty. Gdyby nie kilkanaście osób lecących w grupie na Madagaskar to pusty. Więc mogłem usiąść przy wielkim drimlajnerowym oknie mimo, że miałem miejsce w innym miejscu i popatrzeć w noc za oknem. Ta część podróży minęła tak szybko, że nie wiem kiedy. W międzyczasie każdy otrzymał picie (do wyboru do koloru łącznie z alko) i bardzo dobrą kanapkę z pastą z tuńczyka. W Wiedniu wszystko się zmieniło… nikt z ekipy z Warszawy nie wysiadł za to wsiadły tłumy. Byłem jednym z niewielu farciarzy na pokładzie z wolnym miejscem obok
:-) Lot długi, wygodny średnio, środek nocy, jedzenie na pokładzie… woda, napoje, drinki (jak ktoś lubi pić w środku nocy). Mimo, że pierogi dawały mi się we znaki jakoś wytrzymałem, zjadłem prawie wszystko co dawali i obeszło się bez jeszcze jednego międzylądowania. Nawet ze 2h się przespałem.
No i jeszcze kilka informacji dla tych co wybierają się do Addis Ababa. Wyszedłem z samolotu, wiadomo, że siku, potem customer service z prośbą o wydrukowanie (bo musi być na papierze) voucher na hotel. Jest to jednocześnie transit Visa. Jest to o tyle ważne, że nie trzeba płacić tych 62USD tylko z tym dokumentem, paszportem i biletem na kolejny lot przechodzi się kontrolę paszportową. Później obsługa prowadzi prosto do shuttle busa, który zawiezie o wskazanego na dokumencie hotelu. Nie wiem czy można to ogarnąć prościej. Chyba prościej się już nie da. Nie ma możliwości żeby zabłądzić czy się zgubić. No stress at all a do tego ludzie przyjaźni
:-)
Później hotel, karta, zęby, znowu siku, szybkie spanie i….. wszystko to co wydarzył się po „i” to już zupełnie inna historia…
Stary tuned
:-)
26 Październik 2018r.
Nie, data to to nie pomyłka. Za kilka dni wylatuję do Australii zwiedzać Uluru… jeszcze nie jestem spakowany, jeszcze mam czas. Nigdy w życiu nie napisałem książki, nawet nie myślałem o tym… zbieram się z myślami. Załatwiam hotele, sprawdzam loty czy wszystko gra, czy wszystko mam…
Czas w Etiopii mierzy się troszkę inaczej niż w innych miejscach na świecie. Przylatując tutaj znowu mamy rok 2018… የኢትዮጵያ ዓ.ም 2018 I nie jest to tylko data w jakimś tam kalendarzu ale wg relacji tutejszych oni faktycznie tą datą się posługują na co dzień. Tak więc witam dzisiaj z przeszłości
:-)
Mój przewodnik odebrał mnie przed 10 rano z hotelu. Nie był sam, był z kierowcą no i oczywiście mieli samochód. Obaj też mówili bardzo dobrze po angielsku mimo, że nigdy nie byli poza Etiopią. Standardowy 1day tour po mieście wygląda tak: muzeum - katedra - rynek - góra z widokiem na miasto i coś tam jeszcze…. Ja podszedłem do tematu troszkę inaczej. Mogłem sobie na to pozwolić ponieważ to był private tour bez żadnych innych turystów, Tylko ja. Więc od razu ustawiłem dzień tak: „ja wiem, że macie fajne muzeum z Lusy, że ładna jest katedra… ale ja nie chcę tam jechać. Ja chcę zobaczyć jak żyją ludzie, pogadać, pozwiedzać… pokażcie mi miasto, ludzi, porozmawiajmy… a do muzeum bierzcie kogoś innego” A to tego poprosiłem, żeby chłopaki zawieźli mnie w miejsce gdzie będziemy mogli rozdać piłki do piłki nożnej które specjalnie ze sobą przywiozłem.
To nie był normalny dzień!
Na początku pojechaliśmy na market. Największy w Afryce market więc nie byle jaki. I gdybyście myśleli, że da się go porównać do jakiegokolwiek marketu który widziałem w swoich podróżach w różnych częściach świata to takiego porównania nie znajduję. Raz, że jest ogromny. Dwa, że można tutaj kupić wszystko co w Afryce da się kupić. Ludzie tutaj żyją, z tego żyją, handlują, kupują, recyklingują… w Europie zurzyty sprzęt, metal, rurka, blacha leci gdzie? Do śmietnika, do skupu… tutaj nic się nie marnuje. Tutaj nic się nie wyrzuca. Merkato podzielone jest na strefy: w jednej można kupić warzywa, w drugiej buty, w innej dywany, w innej prostowane są sprężyny, w innej kobiety oddzielają ładniejsze ziarna kawy od tych gorszych… milion zapachów, miliony spojrzeń… ta chwila kiedy jesteś jedynym białym na całym rynku, w całym mieście… nie wiem czy widziałem przez cały dzień (nie licząc lotniska) chociaż jedną białą osobę… za to widziałem koguty, kury, bezdomne psy, tragarze osły, koty. Cała woń tego miejsca, zmieniające się zapachy i ludzie, wszechobecne tłumy i ich zajęcia rodem nie z 2018r ale raczej z 1918 to trochę jakby przeniesienie się w czasie. Na pewno warto to zobaczyć i poczuć.
Powiem Wam jak ludzie tutaj jeźdzą po ulicach i jak się po ulicach chodzi. No może zacznijmy od tego, że narzekając na ulice w polsce to nie mamy pojęcia jak mogą wyglądać ulice w stolicy tak wielkiego miasta. W każdej dziura ale nie że studzienka jak w Polsce i po prostu szkoda przejechać. Ty są dziury takie, że jazda po wielu ulicach to slalom bo inaczej jest.. Do tego ludzie którzy wchodzą na ulicę z każdej możliwej strony i samochody zajeżdżające sobie drogę jak tylko się da. Tu nie obowiązują żadne zasady poza jedną - prawo dżungli! Ono Obowiązuje kierowców i przechodniów. Jeździłem w wielu miejscach na świecie jako kierowca to jest chyba pierwsze miejsce gdzie nie wypożyczyłbym samochodu nawet gdyby mi za to płacili
:-)
Oczywiście dotarliśmy do miejsca gdzie przeszliśmy całą ceremonię przygotowywania kawy. Urocza właścicielka „big mama” pokazała i pozwoliła uczestniczyć mi w całym procesie. Mega sympatycznie i bardzo wesoło było.
Jednak punkt kulminacyjny tego dnia to wizyta w dziennym domu dziecka do którego pojechaliśmy, żeby zawieźć piłki. Na miejscu okazało się, że byli tam Messi, Ronaldo, Lewandowski… spędziliśmy chyba ze 2h grając w piłkę. Na początku z dorosłymi, później zaczęły dołączać dzieci, wychowankowie tego miejsca… strzelaliśmy gole, broniliśmy, graliśmy w drużynach… dorośli dostali dawkę energii jakiej chyba nigdy nie mieli okazji doświadczyć, a dzieci…… będą pamiętały ten dzień bardzo długo. Tak samo jak i ja nigdy go nie zapomnę. Kiedy tylko wsiedliśmy do samochodu… rozkleiłem się, rozkleiłem się na amen. Nie pamiętam kiedy w życiu tak bardzo emocje wzięły górę, że łzami zalałem koszulę i przez długi czas nie byłem w stanie wyraził ani słowa. Ta gra z dorosłymi, z dziećmi, radość jaka za tym stała, wszystko to co dowiedziałem się przy okazji o biedzie tego i nie tylko tego miejsca sprawiły, że płakałem jak bóbr… dlaczego świat jest tak bardzo niesprawiedliwy. Dlaczego w ogóle są takie miejsca ja to. Dlaczego ludzie potrafią być dla siebie wilkiem… i jak bardzo czułem jak te dzieci oraz dorośli potrzebują akceptacji, miłości, uśmiechu, dobrego słowa… mam wrażenie, że o co udało mi się zrobić to tak niewiele, ale dla nich wszystkich to było tak wiele, że nie potrafię tego ująć słowami. Chyba najlepiej podsumowali to moi przewodnicy, że w swojej karierze nigdy nie trafili na taki dzień jak dzisiejszy. Na kogoś kto przyjechał tutaj nie tylko żeby porobić fotki i dobrze się bawić ale kogoś kto przywiózł radość, uśmiech i po prostu dobre słowo dla innych ludzi.
To był pierwszy dzień mojej podróży nie licząc dnia wylotu. To był dzień pełny emocji. Emocji z grubej rury. Pełen łez, radości, super ludzi, biedy, proszących spojrzeń… ale i jakiejś w tym wszystko radości i nadziei. To nie był łatwy dzień. On zostaje. W Chinach do których lecę za kilka godzin spodziewam się już zupełnie innych klimatów. Afryka pozostaje w moim sercu!
Jestem w hotelu, plecak mam pusty, za kilka godzin kolejny lot… z hotelu zabierze mnie shuttle bus na lotnisko. A w samolocie mam nadzieję, że po prostu będę spał i układał w głowie to wszystko co się tutaj wydarzyło dzisiaj…Cisza
Z lewej na prawą, z prawej na wznak, potem znowu na lewą… moja ekonomiczna kapsuła czasu pozwalała na mikro ruchy więc jak już zastygłem w jakiejś pozycji starałem się jej nie zmieniać dopóki nie zaczęło boleć. Jak się nie ma mil na biznes to trzeba sobie jakoś radzić. Jeden z dłuższych lotów za mną. Po całym dniu w Addis Ababa byłem tak zmęczony, że w saloniku pełnym jedzenia zjadłem tylko kawałek cytryny z wody którą piłem, a w samolocie kiedy przyszło jedzenie i pachniało przepysznym “chicken or fish” to jedynie otworzyłem oko, żeby zobaczyć co tracę i natychmiast je zamknąłem do kolejnego sygnału od ciała, żeby zmienić pozycję o kilka centymetrów w bok
;-)
Cały proces po wyjściu z samolotu w Pekinie przebiega gładko ale zajmuje sporo czasu. Bo jakiś kwit trzeba wypełnić, bo skanowanie plecaka, bo kolejna kontrola, bo dojazd pociągiem do miejsca gdzie wydają bagaże…. i sam bagaż, na który w zasadzie czekałem najdłużej ale ostatecznie mojej majtki i skarpetki na dalszą podróż przyleciały. Juhuu
:-)
Później bilet na pociąg (w automacie za 13 pln), pociąg do centrum… i cisza…
Dookoła mnie wielkie budynki, jest ciemno, światła które widzę to światła budynków, samochodów, skuterów, neonów… wszystkiego jest tutaj pełno… ale cicho… podszedłem dalej w kierunku mojego hotelu, stanąłem na skrzyżowaniu sprawdzić co ze mną jest nie tak. Na skrzyżowaniu (większym kilka razy niż największe w moim mieście w polsce) właśnie zmieniły się światła, samochody, skutery, rowery ruszyły powoli przez skrzyżowanie… cisza zmieniła się w szelest… dopóki jakiś passat nie przejechał. Wszystko co nie jest passatem jest tutaj elektryczne… świat się zmienia na naszych oczach.
Po małych przebojach dotarłem w końcu do hotelu. Nie było go łatwo znaleźć na mapie bo po pierwsze był w innym miejscu na mapie niż w rzeczywistości, a po drugie google maps tutaj nie za bardzo działają (niezależnie czy mam czy nie aktywny VPN). Raz mi pokazuje, że jestem w Dubaju, a za chwilę, że w Kambodży. Kurier na skuterku, który właśnie zabierał ze sklepu nóżki nietoperza żeby zawieźć klientowi pomógł mi znaleźć hotel. Co ciekawe też mu chwilę zajęło odnalezienie się na mapie ale ostatecznie znalazł, powiedział gdzie jest mój hotel i zaproponował, że mnie zawiezie. Odmówiłem, bo chyba bym się nie zmieścił (chociaż z drugiej strony nie takie ciężarówki na skuterach już w Azji widziałem) i poszedłem zgodnie z jego wskazówkami. Co ciekawe, on podjechał za mną na skrzyżowanie i dopiero kiedy był pewny, że widzę hotel dopiero pomachał i odjechał. Mam nadzieję, że klient od nietoperza nie będzie zły, że kurier przywiózł mu już chłodne nóżki
:-)
Hotel, zameldowanie, welcome drink dla klienta z kartą premium - puszka coli spod lady (poważnie
:-) i owoce w pokoju, które już na mnie czekały… pokój i wypad na miasto. Fakt, późno… ale jeść czasami trzeba. W Azji tym bardziej, o każdej godzinie. Wypłaciłem przy okazji kilka ichniejszych banknotów, żeby mieć przy sobie cokolwiek jakby się okazało, że się im VISA albo MC nie podoba (a to podobno możliwe) i wbiłem do restauracji gdzie przez szybę widziałem najwięcej lokalsów. Na tyle było ich dużo, że musiałem czekać aż dostanę stolik, a ostatecznie jak go dostałem to był w sali na zapleczu z innym chińczykiem, który też właśnie przyszedł coś zjeść. Nooo to mówię ale sobie pogadamy
:-) Zaraz mi wszystko powie co jeść, co zwiedzać jak żyć… taaa… tak mi opowiedział jak wszyscy inni łącznie z obsługą. Ani be… ani me po angielsku. A że mój chiński jest taki sam jak ich angielski to pozostało się ładnie uśmiechać co wszyscy bardzo chętnie odwzajemniali. No i w sumie może być i tak. Menu to była taka gruba książka w twardej okładce z dużą ilością zdjęć. W sumie nie wiem, ze 100 stron czy więcej… no taki AliExpress tylko z jedzeniem, zamknięty w książce. Na 70-tej którejś stronie znalazłem zupę, mięsko i sałatkę, które zamówiłem. I to wszystko za całe 19 zł! Sałatka (cold dish), zbieranina różnych chwastów, rzodkiewek, czosnku… była po prostu przepyszna. Grilowanie mięsko również, a zupa dobra bo gorąca i z dużą ilością szczypiorku. Do tego micha jak dla słonia. Jednak zauważyłem, że oni wszyscy nie zjadaj do końca co mnie nie dziwi to i ja żeby dotrzymać tradycji też do końca nie zjadłem zupy. No może też dlatego, że jakbym zjadł to później bym głośno wybuchł i już nie byłoby tak cicho w mieście jak wtedy kiedy tu przyjechałem…
Zakazane miasto zakazane
Dzisiaj pospałem jak chiński cesarz, znaczy w łóżku. Zjadłem porządne śniadanie i żeby czasu nie marnować wyruszyłem w stronę Zakazanego Miasta i placu Tiananmen. Pomyślałem sobie, że nie będę podjeżdżał metrem, w końcu 4 czy 5 km to nie jakaś długaśna pielgrzymka. Nie wziąłem tylko w obliczeniach pod uwagę tego, że jest tu dzisiaj buro, ponuro, wieje, pada… i po prostu jest zimno. A ja się na zimno nie pisałem.
Słowo się rzekło to trzeba iść. Nie była to jakaś piękna droga. Ot droga jak każda inna w wielkim mieście.. az do momentu kiedy zobaczyłem tłumy. Traf chciał, że dzisiaj przyjechali zwiedzać zakazane miasto wszyscy Chińczycy jacy zamieszkują tą planetę. Jak znacie jakiegoś chińczyka to pewnie go dzisiaj nie było tam gdzie powinien być bo był tutaj i zwiedzał. Zresztą pewnie jutro będzie tak samo.
Widziałem filmy z Zakazanego Miasta, zdjęcia. Ale do dzisiaj żadne z nich nie były tak bardzo prawdziwe. Ludzie opisują co tu jest, dlaczego tak jest… dlaczego to najważniejsze miejsca w Pekinie. Trzeba wejść, zwiedzić, być, dotknąć. Widziałem niezliczone zdjęcia, które były dla mnie magnesem żeby przyjechać tutaj i samemu na żywo wszystko zobaczyć. Sam mój przylot właśnie do Pekinu był podyktowany między innymi tym, a nie innym miejscem. I wreszcie jestem tutaj. Przeszedłem kolejną już dzisiaj kontrolę bagażu, a nawet paszportową. Znaczy taką na ubogo. Pan wziął mój paszport i sprawdził czy zdjęcie podobne. Jakby było zdjęcie Kaczora donalda to pewnie by się skapował, że coś tu nie gra. reszta go nie interesowała. W sumie i po co. Chyba nigdy nie zrobiono mi tylu zdjęć nigdzie na świecie co tutaj dzisiaj. Kamery są wszędzie. Po prostu wszędzie. W ubikacji pewnie też chociaż nie rozglądałem się za kamerami tylko sam swój aparat wyciągnąłem i zrobiłem zdjęcie. Ale do tego jeszcze wrócimy bo miało być o ważniejszych sprawach... …no więc kolejna kolejka ludzi, znowu kontrola bagażu i w końcu jestem metry od celu mojej wizyty w Pekinie, wystawiam dumnie paszport bo znowu kontrola. I wtedy pani Chinka pyta - A rezerwację biletu masz? Ja trochę już mniej dumnie, powoli chowając paszport do kieszeni, przeczuwając co zaraz nastąpi odbiłem piłeczkę pytając - A muszę mieć? -Tak, musisz mieć. Taką rezerwację możesz zrobić na 1 dzień przed wizytą. Nie da się inaczej - Czyli nie mogę wejść dzisiaj? - Nie! Zakazane Miasto jest zakazane bez rezerwacji (bezpłatnego!) biletu Wtedy też zostałem przez jej umundurowanego kolegę wyprowadzony z powrotem przez bramki.
Tak wiem, być w Pekinie i nie widzieć Zakazanego Miasta to jak być w Rzymie i nie widzić Koloseum. Ale kto bardziej widział Zakazane Miasto niż ja, kiedy Zakazane Miasto okazało się bardziej zakazane niż niezakazane? Tak więc polecam! Jak kiedyś będziecie w Pekinie nie róbcie rezerwacji, nie kupujcie biletów. Idźcie, pokażcie się, poczujcie te tłumy… spróbujcie wejść. Wtedy wizyta będzie prawdziwa, taka historyczna, wręcz zakazana.
Dobrze, że metro było blisko… wszedłem do metra, kolejne sprawdzenie bagażu (żeby się nie okazało, że ktoś mi jakieś materiały wybuchowe podrzucił od ostatniego sprawdzenia jakieś 100m obok) i w automacie postanowiłem kupić bilet. Całe szczęście, że wczoraj wypłaciłem kasę. Więc podszedłem do tej chińskiej maszyny, zmieniłem język, wyklikałem bilet.. no dobra ze 3x podchodziłem bo zanim doszedłem co ona ode mnie chce, to już zapominałem jak się nazywa stacja na którą jadę. A trzeba to wiedzieć. Wtedy okazało się, że moich banknotów maszyna nie przyjmuje i za każdym razem wypluwa co jej daję. Nie wiem może moje odciski palca na banknotach nie pasowały. Musiałem poprosić o pomoc kupujące obok bilet Chinki, które były na tyle uprzejme, że same kupiły mi bilet i zapłaciły przez ichniejszą magiczną aplikację w im tylko znanym języku. Ufff…
Ponieważ mój dziennik piszę na bieżąco, a nie po kilku dniach to niestety po wczorajszej ciszy nocnej w Pekinie pozostały jedynie wspomnienia. Dzisiaj miasto jest przeraźliwie głośne z każdej strony… a im bliżej centrum tym więcej ludzi, samochodów i megafonów pozostawionych w różnych miejscach i nadających jakieś komunikaty. Wszędzie coś pika, buczy, nadaje, kręci się… Głośno jest do tego stopnia, że czasami musiałem nakładać wyciszające słuchawki, żeby usłyszeć własne myśli.
Dobra wiadomość jest na koniec taka, że jest tutaj sporo publicznych toalet. Jednak o ile chcecie zrobić siku to jest ulga. Jeśli jednak ciśnie na dwójeczkę to dla nas europejczyków zakazane może być nie tylko zakazane miasto…
Deszcz
Wieczór w Pekinie upłynął szybko. Poszlajałem się kilka godzin w deszczu po pobliskich uliczkach. Jak zwykle zjadłem pyszne jedzenie za ok 10 pln. Kupiłem worek owoców i od razu w pokoju przystąpiłem do konsumpcji. Taki owocowy deser po obiadku.
Oczywiście deszcze nie przestał padać wczoraj ani na minutę. Wiać też nie przestało. Wczoraj wieczorem jakby mi ktoś dał opcję wylotu, a raczej ucieczki z tego okropnego miasta i tej pogody to bym się nie zastanawiał. Jedyne co mnie powstrzymało to jedzenie, które jest wyśmienite no i to, że nikt mi takiej opcji nie zaproponował
;-)
W hotelu, żeby już drugi raz nie popełnić tego samego błędu zacząłem szukać informacji jak dojechać pod Chiński Mur. To już nie jest wycieczka pieszo bo miejsce gdzie chciałem dotrzeć jest ok 75km za Pekinem. Gdybym więc dotarł i znowu by się okazało, że nie mam rezerwacji albo coś innego im nie pasuje, to bym się obraził na ich misia Pandę na amen! Opcji znalazłem kilka: można z wycieczką z grupą, można z prywatnym kierowcą, można po prostu taksówką. Albo dojechać samemu, pociągiem, autobusem czy czym tam kto lubi. Jest jeszcze opcja najprostsza czyli zobaczyć Mur z kosmosu (tak kiedyś o nim mówiono, że to jedna albo jedyna budowla na ziemi widziana z kosmosu) ale akurat żadnej wycieczki w kosmos na dzisiaj nie znalazłem. Może po prostu za późno zacząłem szukać. Zrobiłem więc rezerwację na wycieczkę z grupą (za całe 129 pln), której miejsce zbiórki jest na najbliższej stacji metra od mojego hotelu. No to lepiej być nie mogło tym bardziej, że ruszamy o 8 rano, czyli po śniadaniu.
Czy było ślisko, czy padał śnieg, czy udało nam się wygrzebać z zaspy i dotrzeć na Wielki Mur? O tym będzie w kolejnym rozdziale…
:-)Made in China
Tak się zastanawiam. Wybierając loty w dalekie miejsca staram się zawsze dopasować loty tak, żeby lecieć w nocy i spać z samolocie, by na miejscu nie tracić dnia, aby zacząć od razu zwiedzać. Można też inaczej: tak dobrać loty żeby dolecieć na noc niezależnie od strefy czasowej i od razu po locie starać się zasnąć. Zacząłem się nad tym zastanawiać po tym jak obudziłem się o 1 w nocy i do 5-tej nie mogłem zasnąć. W sumie to już nie pierwsza noc od wylotu, a jak widać jetlag daje mi się we znaki. Po 5-tej zasnąłem, o 6:30 zadzwonił budzik. Więc: siku, śniadanie, zęby… i płaszcz. Znaczy akurat płaszcz już miałem na sobie bo skoro tu cały czas pada więc nie opłacało się zdejmować wieczorem, żeby czasu nie marnować rano
:-)
Moja wycieczka obejmowała: dojazd pod wielki mur, bilety wstępu, obiad w stylu wiejskim (po polsku to nic innego jak szwedzki stół), angielskiego przewodnika w autobusie.
Wbiłem na miejsce zbiórki punktualnie jak zawsze. I tak jak się spodziewałem małej grupy osób tak ku mojemu zdziwieniu osób było tyle, że trzeba było wszystkich podzielić na grupy do pełnowymiarowych autobusów. Ja miałem numer 80 tego dnia ale na pewno nie byłem ostatnim zapisującym się.
Każda grupa to zbieranina różnych narodowości. Rodziny, pary, bez pary… no taki standard. Przewodniczka opowiedziała o miejscu do którego jedziemy, wyjaśniła wszystko szczegółowo czego mamy się spodziewać, co jest w cenie, a co nie etc… zapowiadało się dobrze.
Na miejscu dostaliśmy vouchery na obiad, zniżki na piwo, wodę… no i breloczek z misiem Pandą. Panda jest symbolem chin i kochają tego miśka absolutnie wszyscy
:-)
Na Mur dojeżdża się te 75 km autobusem Ja wybrałem fragment muru w Mutianyu. Następnie podjeżdża kilka minut autobusem wahadłowym, który kursuje między parkingiem dla tych pierwszych autobusów, a kolejką linową z wagonikami z miejscem na narty. Coś w stylu jak na Kasprowy Wierch. Przewodnik dalej niż dolna stacja kolejki już nie idzie. To jest czas dla każdego. I bardzo dobrze, że tak jest.
Trasy są dwie: lżejsza zielona, cięższa czerwona. Można wejść na obie, można na jedną. Wszystko kwestia czasu ile go chcemy tutaj spędzić. Ja wybrałem tą czerwoną, ze względu na to, że jest cięższa więc będzie mniej ludzi no i też dlatego właśnie, że jest cięższa. Przecież słabiaki dookoła świata nie latają, wiadomo ;-P
Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?
MTalma napisał:Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze i Galapagos - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?Dużo mil zużyłem jeszcze przed planowaniem RTW więc większość lotów to ceny po prostu promocyjne lub celowo łączone loty żeby obniżyć trochę cenę. Koszty takiej podróży wrzucę na końcu ale faktem jest, że tym razem chyba więcej mil zarobię niż wydałem. Będę miał na przyszłość, na pewno się u mnie nie zmarnują.Jeśli chodzi o Galapagos to był to dla mnie naturalny wybór po tym jak wypadły mi bilety do Ekwadoru. Krótko tam będę, fakt. Ale tak samo krótko będę w każdym innym miejscu podczas całego RTW. Jak mnie żółwie zaproszą na następny raz to przyjadę kiedyś na dłużej
:-)
50 dni do pierwszego lotu.O zdrowiu, planach i poszukiwaniu etiopskiego dobrego ducha.No tak… Czas leci i nie czeka. Ale w sumie to nawet dobrze. To ja czekam, a nie czas. Podczas tego czekania nie siedzę oczywiście bezczynnie. Zdążyłem wyrobić sobie żółtą książeczkę po zaszczepieniu na żółtą febrę. Bez certyfikatu szczepienia mogę nie wjechać na Galapagos albo mieć problemy przy wyjeździe, szczególnie, że w trakcie podróży będę w Afryce. Przy okazji strzeliłem sobie jeszcze WZW-A. Jak o zdrowiu mowa to oczywiście ubezpieczenie też wykupiłem korzystając z posiadanych zniżek w Generali. Ubezpieczenie trzeba mieć, byle nie trzeba było korzystać.Pozostając w temacie zdrowia najdziwniejsze z moich przygotowań to ograniczenie jedzenia cukru. Cukier jest ukrytu praktycznie wszędzie poza surowym drewnem i kitem do okien więc jego wyeliminowanie w 100% nie jest możliwe. Ale przestałem słodzić kawę, wcinać nałogowo cukierki, ptasie mleczko, czekoladę, ciastka…. Lata temu nie zastanawiałbym się nad zdrowiem zupełnie, a już na pewno nie nad wpływem cukru na RTW (energia, jet lag, wysypianie się…) ale teraz włączam zdrowie do listy przygotowań. Mniej cukru = mniej pracy dla trzustki = mniejsza masa = więcej energii = więcej zdrowia = więcej frajdy z krótkich pobytów w fajnych miejscach świata.Ma sens? Dla mnie jak najbardziej ma!Zaczęły się ruchy na zaplanowanych przeze mnie lotach. Niektóre małe, rzędu kilku minut różnicy dla wylotu czy przylotu, inne większe jak np lot do Madrytu przesunięty o kilka godzin. Lepiej, że wiem o tym teraz niż miałbym dowiedzieć się w ostatniej chwili. Może nawet pojawi się szansa żeby faktycznie zostać dłużej o jedną noc na Galapagos.Uzupełniam też moją listę niezbędnych rzeczy do zabrania ze sobą. Dokumenty, skarpety, sprzęt… patrzę co mam, czego nie mam i jeszcze mam na tyle dużo czasu, żeby się zaopatrzyć. Lecę tylko z plecakiem podręcznym więc każdy przedmiot musi być precyzyjnie zaplanowany.Uzupełniam też listę miejsc wartych odwiedzenia. Nie będzie to jednak lista z precyzyjnie określonym planem co i gdzie robię w każdej minucie, a lista ważnych punktów, które warto wziąć pod uwagę w danym państwie / mieście. Czy to jedzenie, czy wycieczka czy jakieś punkty charakterystyczne. Żeby potem nie było, że byłem Londynie i nie widziałem Papieża, czy w Paryżu Coloseum
;-) Tutaj dochodzimy do mojego pierwszego lotu w ramach mojego RTW. Mój pierwszy lot jest do Addi Ababa. Przylatuję o 7 rano, wylatuję ok 1 w nocy do Pekinu. Mogę zabrać wielką walizkę do luku bagażowego. Ja jej jednak nie potrzebuję ale jestem pewien, że jest masa potrzebujących w Etiopii. Szczególnie młodzieży czy dzieci którym chciałbym zawieść np piłki do nogi czy jakieś inne dobra. Szukam kogoś zaufanego kto przyjąłby te rzeczy i faktycznie rozdał potrzebującym.Chciałbym również dobrze spędzić czas w mieście odwiedzając kilka wartych odwiedzenia miejsc więc szukam też kogoś lokalnego (anglojęzycznego) kto byłby w stanie spędzić ze mną dzień jako przewodnik i kierowca.Jeśli ktoś z Was chciałby polecić kogoś normalnego, rozsądnego i uczciwego podeślijcie mi jakieś namiary albo pomysły. Co dalej? Dalej będę kompletował, dopisywał punkty do listy, czytał, słuchał co ciekawego ludzie mówią o miejscach w których będę. Czyli przygotowania w pełni.50 dni do pierwszego lotu. To jeszcze dużo. I bardzo niedużo… czas szybko leci i nie czeka przecież.. to ja czekam
:)
@adamkru to tylko koniecznie pilnuj się w Addis na layoverze. Po nocnym locie pewnie dopadnie Cię zmęczenie, a w taki sposób najłatwiej tam okraść białych turystów.Poza tym fajna podróż i powodzenia
:)
tropikey napisał:Gdzie można zorganizować takie ładne pliki USD?Kupiłem w kantorze z przesyłką do domu
:)https://tavex.pl/Możną takie, można inne nominały. Generalnie do wyboru, do koloru
;) Mam nadzieję, że są prawdziwe [emoji2957]
Odnośnie niskich nominałów $$, to na Świętokrzyskiej w WWA w większości kantorów się dostanie, ale TAVEX ma z reguły zawsze nowe:) Kupowałem tam już kilka razy 1 i 2 dolarówki. I jeszcze info, są trochę droższe niż większe nominały.
Pierogi z kapustą i grzybami.Bardzo lubię pierogi z kapustą i grzybami. Kiedy widzę ich gar nie mogę przejść obojętnie. Tak było i tym razem. Wszamałem michę i wróciłem po dokładkę… nie no jasne, że te domowe są lepsze. Ale ja nie jestem wybredny bo to ostatnie pierogi jakie jadłem na kolejne prawie 3 tygodnie… Kiedy w 2018 roku przed moim wylotem do Uluru w Australii siedziałem w tym samym saloniku na lotnisku nie myślałem, że za kilka lat znowu tu będę ale z zupełnie innym planem. I o ile tamta podróż zmieniła wiele w moim prywatnym i biznesowym świecie, a najwięcej w mojej głowie… i wiele podróży odbyłem w międzyczasie to tą znowu traktuję wyjątkowo. Dokładnie też tak się czuję. Nie wiem czego mam się spodziewać, nie wiem czy wszystko wyjdzie zgodnie z planem ale też nie wiem co wyjdzie ot tak bez planu… jedno co wiem to, że nikt nie zjadł przed lotem tyle pierogów co ja więc gdyby w TV mówili o jakimś przymusowym lądowaniu czy coś to wiadomo dlaczego
:-)Do Etiopii wiozę ze sobą wypchany piłkami do piłki nożnej plecak. I w zasadzie tyle. No może poza ładowarką, kablami, majtkami i samym plecakiem to już tam więcej nic nie ma. Może rzeczy osobiste wysłałem prosto do Pekinu. Tam będą na mnie czekać spokojnie na taśmie po wylądowaniu. Jak rozdam jutro piłki to będę miał miejsce żeby się już elegancko w Pekinie przepakować w jeden plecak.Stojąc w kolejce do check-in na lotnisku w Warszawie fajnym zbiegiem okoliczności dostałem maila z voucherem na hotel, taxi i jedzenie w Addis Ababa. Zasada jest taka, że jak pasażer leci liniami Ethiopian Airlines i ma przesiadkę dłuższą niż kilka godzin na te wszystkie bajery. A ja mam przesiadkę ponad 18h. Liczę też, że zamiast płacić za Visę do Etiopii 62USD dostanę ją za free.Dodatkowo też nie marnując czasu w drodze na lotnisko ogarnąłem sobie lokalnego Etiopczyka-przewodnika. To oznacza, że jutro ląduję, załatwiam transit Visę, jadę do hotelu, wciągam śniadanie i zaczynam nowy afrykański dzień.Wiem, że wiele osób już sprawdzało, czy ziemia faktycznie jest okrągła. Wiele potwierdziło, wielu nie wierzy. Muszę sam się przekonać ;-P Przede mną 20 dni pełne lotów, lotnisk i samolotów… i wszystkiego co pomiędzy czyli trochę Afryki, trochę Azji, Australii, Ameryki północnej i południowej, kilku wysp i mam nadzieję fajnych przygód, miejsc i ludzi spotkanych po drodze. Trzymajcie kciuki! Boarding za ok 15 min. Zdążę jeszcze wciągnąć ze 2 pierogi
:-)
77 dni do wyjazdu.
Dużo i niedużo. Czas bardzo szybko mija zaczynam więc przeglądać co już mam, czego nie mam, co jeszcze muszę uwzględnić w moim planie.
To co już mam to plan moich lotów. Aż tyle i tylko tyle :-)
Dla mnie czyli osoby, która uwielbia planowanie, szukanie lotów, ciekawych miejsc na mapie i generalnie kręcenie globusem we wszystkie strony zawsze jest najprostsze i sprawiające mega dużo frajdy. W zasadzie ogarnąłem ten temat już kilka miesięcy temu kiedy jeszcze bilety były w rozsądnych cenach.
Zaplanowałem na moje pierwsze w życiu RTW 13 lotów. To o 2 więcej niż w dzienniku pokładowym “do Serca Australii z 2018 r.” Relację można przeczytać tutaj: do-serca-australii,219,135435?fbclid=IwAR0UgLqFn04u8o3bC0cHLnuJQJkMsZ7Q9gERRQygnGVnk0sdgFRDLxlJ2Ws
Wylatuję z Warszawy, przylatuję do Warszawy. Trochę kłopotliwe jest pytanie znajomych “dokąd lecisz?” Odpowiadam, że”do Warszawy”. W końcu jest to prawda, a że w międzyczasie odwiedzę: Etiopię, Chiny, Singapur, Australię, Fiji, USA, Ekwador + Galapagos i Hiszpanię… no cóż. Każdy z nas kryje w sobie jakąś historię, a ta jest jedną z moich. Bo już w sumie nie tajemnica.
Podróż dookoła świata od kiedy pamiętam była moim marzeniem. Zawsze chciałem być pilotem samolotów, śmigłowców… zostałem pilotem drona. Może w przyszłym życiu przerzucę się na coś większego. Kocham latać, kocham być daleko, wysiadać w obcym miejscu, zastanawiać się jak dotrzeć do hotelu, jak znaleźć jedzenie, co robić… jak zaplanować. To nie jest tylko logistyka i technika, to również trening umysłu i odmładzanie styków nerwowych w mózgu. Jedni rozwiązują krzyżówki, inni próbują się dogadać w obcym miejscu, w obcym języku, policzyć dziwną walutę, złapać pająka na ścianie w hotelu, zjeść dziwne rzeczy… no tak to o mnie.
Mój plan lotów tak wygląda, że faktycznie trochę sobie polatam. Postawię nogę na każdym kontynencie poza Antarktydą. Antarktydy nie miałem jeszcze nigdy w planach ale zobaczymy co przyniesie, pełne niespodzianek życie.
Noclegi planuję w samolotach, hotelach, hostelach… lub gdzie mnie przyciśnie (na ławce w parku, w autobusie na pętli, w samolocie po przylocie. Będzie sporo zmiany czasu, kilka długich lotów, sporo nieprzespanych nocy. Zakładam sporo zmęczenia ale ciekawe i mam nadzieję pozytywne przygody je na bieżąco zrekompensują.
Zostało 77 dni do pierwszego lotu. Tworzę jeszcze pełna listę noclegów, potrzebnych dokumentów, rzeczy do zabrania, miejsc do zwiedzenia i podstawowych ale niezbędnych szczepień. Żeby się na przykład nie okazało, że nie zostanę wpuszczony na Fiji albo Galapagos tylko dlatego, że byłem wcześniej w Etiopii. Nawet jeśli tylko przez 1 dzień.
Dziennik pokładowy zaczynam już dzisiaj bo sam nie mogę się już doczekać. No może ktoś podrzuci ciekawą inspirację do mojego planu.
Lecimy z marzeniami!
Kapitan Adam.
To jest mój dziennik pokładowy 2.
Jeśli chodzi o Galapagos to był to dla mnie naturalny wybór po tym jak wypadły mi bilety do Ekwadoru. Krótko tam będę, fakt. Ale tak samo krótko będę w każdym innym miejscu podczas całego RTW. Jak mnie żółwie zaproszą na następny raz to przyjadę kiedyś na dłużej :-)50 dni do pierwszego lotu.
O zdrowiu, planach i poszukiwaniu etiopskiego dobrego ducha.
No tak… Czas leci i nie czeka. Ale w sumie to nawet dobrze. To ja czekam, a nie czas.
Podczas tego czekania nie siedzę oczywiście bezczynnie. Zdążyłem wyrobić sobie żółtą książeczkę po zaszczepieniu na żółtą febrę. Bez certyfikatu szczepienia mogę nie wjechać na Galapagos albo mieć problemy przy wyjeździe, szczególnie, że w trakcie podróży będę w Afryce. Przy okazji strzeliłem sobie jeszcze WZW-A.
Jak o zdrowiu mowa to oczywiście ubezpieczenie też wykupiłem korzystając z posiadanych zniżek w Generali. Ubezpieczenie trzeba mieć, byle nie trzeba było korzystać.
Pozostając w temacie zdrowia najdziwniejsze z moich przygotowań to ograniczenie jedzenia cukru. Cukier jest ukrytu praktycznie wszędzie poza surowym drewnem i kitem do okien więc jego wyeliminowanie w 100% nie jest możliwe. Ale przestałem słodzić kawę, wcinać nałogowo cukierki, ptasie mleczko, czekoladę, ciastka…. Lata temu nie zastanawiałbym się nad zdrowiem zupełnie, a już na pewno nie nad wpływem cukru na RTW (energia, jet lag, wysypianie się…) ale teraz włączam zdrowie do listy przygotowań.
Mniej cukru = mniej pracy dla trzustki = mniejsza masa = więcej energii = więcej zdrowia = więcej frajdy z krótkich pobytów w fajnych miejscach świata.
Ma sens? Dla mnie jak najbardziej ma!
Zaczęły się ruchy na zaplanowanych przeze mnie lotach. Niektóre małe, rzędu kilku minut różnicy dla wylotu czy przylotu, inne większe jak np lot do Madrytu przesunięty o kilka godzin. Lepiej, że wiem o tym teraz niż miałbym dowiedzieć się w ostatniej chwili. Może nawet pojawi się szansa żeby faktycznie zostać dłużej o jedną noc na Galapagos.
Uzupełniam też moją listę niezbędnych rzeczy do zabrania ze sobą. Dokumenty, skarpety, sprzęt… patrzę co mam, czego nie mam i jeszcze mam na tyle dużo czasu, żeby się zaopatrzyć. Lecę tylko z plecakiem podręcznym więc każdy przedmiot musi być precyzyjnie zaplanowany.
Uzupełniam też listę miejsc wartych odwiedzenia. Nie będzie to jednak lista z precyzyjnie określonym planem co i gdzie robię w każdej minucie, a lista ważnych punktów, które warto wziąć pod uwagę w danym państwie / mieście. Czy to jedzenie, czy wycieczka czy jakieś punkty charakterystyczne. Żeby potem nie było, że byłem Londynie i nie widziałem Papieża, czy w Paryżu Coloseum ;-)
Tutaj dochodzimy do mojego pierwszego lotu w ramach mojego RTW. Mój pierwszy lot jest do Addi Ababa. Przylatuję o 7 rano, wylatuję ok 1 w nocy do Pekinu. Mogę zabrać wielką walizkę do luku bagażowego. Ja jej jednak nie potrzebuję ale jestem pewien, że jest masa potrzebujących w Etiopii. Szczególnie młodzieży czy dzieci którym chciałbym zawieść np piłki do nogi czy jakieś inne dobra. Szukam kogoś zaufanego kto przyjąłby te rzeczy i faktycznie rozdał potrzebującym.
Chciałbym również dobrze spędzić czas w mieście odwiedzając kilka wartych odwiedzenia miejsc więc szukam też kogoś lokalnego (anglojęzycznego) kto byłby w stanie spędzić ze mną dzień jako przewodnik i kierowca.
Jeśli ktoś z Was chciałby polecić kogoś normalnego, rozsądnego i uczciwego podeślijcie mi jakieś namiary albo pomysły.
Co dalej? Dalej będę kompletował, dopisywał punkty do listy, czytał, słuchał co ciekawego ludzie mówią o miejscach w których będę. Czyli przygotowania w pełni...28 dni do wylotu
Chyba jeszcze nigdy tak wcześnie nie pakowałem się na podróż. I nie chodzi o spakowany plecak ale gromadzenie niezbędnych rzeczy, dokumentów, przeglądem zmian niezależnych ode mnie i wprowadzaniu własnych. Z jednej strony bo chciałbym żeby wszystko dobrze zagrało, z drugiej bo nie mogę się doczekać :-)
I tak np. w Sydney będę szybciej niż początkowo zakładałem i przy okazji krócej w Singapurze (z czego się bardzo cieszę). Na Galapagos będę o jedną noc dłużej (z czego też się bardzo cieszę), a do Madrytu wylecę później i przylecę nie o 6 rano a ok 13… i kilka innych mniej istotnych zmian jeśli chodzi o loty i hotele.
Przy okazji podpowiem, że proces zmiany lotów w Singapore Airlines jest fantastyczny. Po tym jak otrzymałem info, że mój oryginalny lot ma wylecieć o innej niż zakładanej godzinie otworzyłem aplikację i bezpłatnie w 30 sek zrobiłem rezerwację na inny lot. Prosto i przyjemnie.
Piłki dla dzieciaków w Addis Ababa kupione. Póki co mam 5 fajnych, kolorowych piłek i parę piłkarskich gadżetów. Dzieciaki na pewno się ucieszą :-)
Mam też plik banknotów 1USD “prosto z drukarni”. Przyda się na napiwki w różnych miejscach świata. To wiem z doświadczenia, że zawsze warto mieć takie małe nominały.
No i przy okazji wyliczyłem, że na locie z GYE do Bogoty przebiję 0.5MLN km w powietrzu. Takie małe święto. Niby nic, a pół miliona lepiej mieć ja nie mieć przecież ;-)
Do tego wszystkiego dowiedziałem się również, że lecąc liniami Ethiopian Airlines i mając przesiadkę 18h nie muszę płacić za wizę 62 USD tylko dostanę ją za free wraz z pakietem: hotel, jedzenie i transfer :-) No to ja w to wchodzę i tym bardziej nie mogę się doczekać.
Niecały miesiąc… Juhuu!
https://tavex.pl/
Możną takie, można inne nominały. Generalnie do wyboru, do koloru ;)
Mam nadzieję, że są prawdziwe [emoji2957]13 dni, 5 godzin i 3 minuty do wylotu
Ani się człowiek obejrzy, a tu zaraz bramki na lotnisku otworzą z zaproszeniem na pokład samolotu do Afryki :-)
Zaczynam odliczać godziny… nie ma czasu na długie wpisy. Trzeba liczyć [emoji28]
Bardzo lubię pierogi z kapustą i grzybami. Kiedy widzę ich gar nie mogę przejść obojętnie. Tak było i tym razem. Wszamałem michę i wróciłem po dokładkę… nie no jasne, że te domowe są lepsze. Ale ja nie jestem wybredny bo to ostatnie pierogi jakie jadłem na kolejne prawie 3 tygodnie…
Kiedy w 2018 roku przed moim wylotem do Uluru w Australii siedziałem w tym samym saloniku na lotnisku nie myślałem, że za kilka lat znowu tu będę ale z zupełnie innym planem. I o ile tamta podróż zmieniła wiele w moim prywatnym i biznesowym świecie, a najwięcej w mojej głowie… i wiele podróży odbyłem w międzyczasie to tą znowu traktuję wyjątkowo. Dokładnie też tak się czuję. Nie wiem czego mam się spodziewać, nie wiem czy wszystko wyjdzie zgodnie z planem ale też nie wiem co wyjdzie ot tak bez planu… jedno co wiem to, że nikt nie zjadł przed lotem tyle pierogów co ja więc gdyby w TV mówili o jakimś przymusowym lądowaniu czy coś to wiadomo dlaczego :-)
Do Etiopii wiozę ze sobą wypchany piłkami do piłki nożnej plecak. I w zasadzie tyle. No może poza ładowarką, kablami, majtkami i samym plecakiem to już tam więcej nic nie ma. Może rzeczy osobiste wysłałem prosto do Pekinu. Tam będą na mnie czekać spokojnie na taśmie po wylądowaniu. Jak rozdam jutro piłki to będę miał miejsce żeby się już elegancko w Pekinie przepakować w jeden plecak.
Stojąc w kolejce do check-in na lotnisku w Warszawie fajnym zbiegiem okoliczności dostałem maila z voucherem na hotel, taxi i jedzenie w Addis Ababa. Zasada jest taka, że jak pasażer leci liniami Ethiopian Airlines i ma przesiadkę dłuższą niż kilka godzin na te wszystkie bajery. A ja mam przesiadkę ponad 18h. Liczę też, że zamiast płacić za Visę do Etiopii 62USD dostanę ją za free.
Dodatkowo też nie marnując czasu w drodze na lotnisko ogarnąłem sobie lokalnego Etiopczyka-przewodnika. To oznacza, że jutro ląduję, załatwiam transit Visę, jadę do hotelu, wciągam śniadanie i zaczynam nowy afrykański dzień.
Wiem, że wiele osób już sprawdzało, czy ziemia faktycznie jest okrągła. Wiele potwierdziło, wielu nie wierzy. Muszę sam się przekonać ;-P
Przede mną 20 dni pełne lotów, lotnisk i samolotów… i wszystkiego co pomiędzy czyli trochę Afryki, trochę Azji, Australii, Ameryki północnej i południowej, kilku wysp i mam nadzieję fajnych przygód, miejsc i ludzi spotkanych po drodze. Trzymajcie kciuki!
Boarding za ok 15 min. Zdążę jeszcze wciągnąć ze 2 pierogi :-)Lot nr 1 WAW - ADD
Muszę przyznać, że ciekawie rozwiązany jest dolot do Addis Ababa z Warszawy. Samolot startuje z Warszawy, nie byle jaki oczywiście ale Dreamliner. Nie jest to typowy lot z miejsca do miejsca ale bardziej taki PKS, który zbiera ludzi na trasie. Na odcinku z Warszawy do Wiednia, samolot prawie pusty. Gdyby nie kilkanaście osób lecących w grupie na Madagaskar to pusty. Więc mogłem usiąść przy wielkim drimlajnerowym oknie mimo, że miałem miejsce w innym miejscu i popatrzeć w noc za oknem. Ta część podróży minęła tak szybko, że nie wiem kiedy. W międzyczasie każdy otrzymał picie (do wyboru do koloru łącznie z alko) i bardzo dobrą kanapkę z pastą z tuńczyka.
W Wiedniu wszystko się zmieniło… nikt z ekipy z Warszawy nie wysiadł za to wsiadły tłumy. Byłem jednym z niewielu farciarzy na pokładzie z wolnym miejscem obok :-) Lot długi, wygodny średnio, środek nocy, jedzenie na pokładzie… woda, napoje, drinki (jak ktoś lubi pić w środku nocy). Mimo, że pierogi dawały mi się we znaki jakoś wytrzymałem, zjadłem prawie wszystko co dawali i obeszło się bez jeszcze jednego międzylądowania. Nawet ze 2h się przespałem.
No i jeszcze kilka informacji dla tych co wybierają się do Addis Ababa. Wyszedłem z samolotu, wiadomo, że siku, potem customer service z prośbą o wydrukowanie (bo musi być na papierze) voucher na hotel. Jest to jednocześnie transit Visa. Jest to o tyle ważne, że nie trzeba płacić tych 62USD tylko z tym dokumentem, paszportem i biletem na kolejny lot przechodzi się kontrolę paszportową. Później obsługa prowadzi prosto do shuttle busa, który zawiezie o wskazanego na dokumencie hotelu. Nie wiem czy można to ogarnąć prościej. Chyba prościej się już nie da. Nie ma możliwości żeby zabłądzić czy się zgubić. No stress at all a do tego ludzie przyjaźni :-)
Później hotel, karta, zęby, znowu siku, szybkie spanie i….. wszystko to co wydarzył się po „i” to już zupełnie inna historia…
Stary tuned :-)
Nie, data to to nie pomyłka. Za kilka dni wylatuję do Australii zwiedzać Uluru… jeszcze nie jestem spakowany, jeszcze mam czas. Nigdy w życiu nie napisałem książki, nawet nie myślałem o tym… zbieram się z myślami. Załatwiam hotele, sprawdzam loty czy wszystko gra, czy wszystko mam…
Czas w Etiopii mierzy się troszkę inaczej niż w innych miejscach na świecie. Przylatując tutaj znowu mamy rok 2018… የኢትዮጵያ ዓ.ም 2018
I nie jest to tylko data w jakimś tam kalendarzu ale wg relacji tutejszych oni faktycznie tą datą się posługują na co dzień. Tak więc witam dzisiaj z przeszłości :-)
Mój przewodnik odebrał mnie przed 10 rano z hotelu. Nie był sam, był z kierowcą no i oczywiście mieli samochód. Obaj też mówili bardzo dobrze po angielsku mimo, że nigdy nie byli poza Etiopią. Standardowy 1day tour po mieście wygląda tak: muzeum - katedra - rynek - góra z widokiem na miasto i coś tam jeszcze…. Ja podszedłem do tematu troszkę inaczej. Mogłem sobie na to pozwolić ponieważ to był private tour bez żadnych innych turystów, Tylko ja. Więc od razu ustawiłem dzień tak: „ja wiem, że macie fajne muzeum z Lusy, że ładna jest katedra… ale ja nie chcę tam jechać. Ja chcę zobaczyć jak żyją ludzie, pogadać, pozwiedzać… pokażcie mi miasto, ludzi, porozmawiajmy… a do muzeum bierzcie kogoś innego” A to tego poprosiłem, żeby chłopaki zawieźli mnie w miejsce gdzie będziemy mogli rozdać piłki do piłki nożnej które specjalnie ze sobą przywiozłem.
To nie był normalny dzień!
Na początku pojechaliśmy na market. Największy w Afryce market więc nie byle jaki. I gdybyście myśleli, że da się go porównać do jakiegokolwiek marketu który widziałem w swoich podróżach w różnych częściach świata to takiego porównania nie znajduję. Raz, że jest ogromny. Dwa, że można tutaj kupić wszystko co w Afryce da się kupić. Ludzie tutaj żyją, z tego żyją, handlują, kupują, recyklingują… w Europie zurzyty sprzęt, metal, rurka, blacha leci gdzie? Do śmietnika, do skupu… tutaj nic się nie marnuje. Tutaj nic się nie wyrzuca. Merkato podzielone jest na strefy: w jednej można kupić warzywa, w drugiej buty, w innej dywany, w innej prostowane są sprężyny, w innej kobiety oddzielają ładniejsze ziarna kawy od tych gorszych… milion zapachów, miliony spojrzeń… ta chwila kiedy jesteś jedynym białym na całym rynku, w całym mieście… nie wiem czy widziałem przez cały dzień (nie licząc lotniska) chociaż jedną białą osobę… za to widziałem koguty, kury, bezdomne psy, tragarze osły, koty. Cała woń tego miejsca, zmieniające się zapachy i ludzie, wszechobecne tłumy i ich zajęcia rodem nie z 2018r ale raczej z 1918 to trochę jakby przeniesienie się w czasie. Na pewno warto to zobaczyć i poczuć.
Powiem Wam jak ludzie tutaj jeźdzą po ulicach i jak się po ulicach chodzi. No może zacznijmy od tego, że narzekając na ulice w polsce to nie mamy pojęcia jak mogą wyglądać ulice w stolicy tak wielkiego miasta. W każdej dziura ale nie że studzienka jak w Polsce i po prostu szkoda przejechać. Ty są dziury takie, że jazda po wielu ulicach to slalom bo inaczej jest.. Do tego ludzie którzy wchodzą na ulicę z każdej możliwej strony i samochody zajeżdżające sobie drogę jak tylko się da. Tu nie obowiązują żadne zasady poza jedną - prawo dżungli! Ono Obowiązuje kierowców i przechodniów. Jeździłem w wielu miejscach na świecie jako kierowca to jest chyba pierwsze miejsce gdzie nie wypożyczyłbym samochodu nawet gdyby mi za to płacili :-)
Oczywiście dotarliśmy do miejsca gdzie przeszliśmy całą ceremonię przygotowywania kawy. Urocza właścicielka „big mama” pokazała i pozwoliła uczestniczyć mi w całym procesie. Mega sympatycznie i bardzo wesoło było.
Jednak punkt kulminacyjny tego dnia to wizyta w dziennym domu dziecka do którego pojechaliśmy, żeby zawieźć piłki. Na miejscu okazało się, że byli tam Messi, Ronaldo, Lewandowski… spędziliśmy chyba ze 2h grając w piłkę. Na początku z dorosłymi, później zaczęły dołączać dzieci, wychowankowie tego miejsca… strzelaliśmy gole, broniliśmy, graliśmy w drużynach… dorośli dostali dawkę energii jakiej chyba nigdy nie mieli okazji doświadczyć, a dzieci…… będą pamiętały ten dzień bardzo długo. Tak samo jak i ja nigdy go nie zapomnę. Kiedy tylko wsiedliśmy do samochodu… rozkleiłem się, rozkleiłem się na amen. Nie pamiętam kiedy w życiu tak bardzo emocje wzięły górę, że łzami zalałem koszulę i przez długi czas nie byłem w stanie wyraził ani słowa. Ta gra z dorosłymi, z dziećmi, radość jaka za tym stała, wszystko to co dowiedziałem się przy okazji o biedzie tego i nie tylko tego miejsca sprawiły, że płakałem jak bóbr… dlaczego świat jest tak bardzo niesprawiedliwy. Dlaczego w ogóle są takie miejsca ja to. Dlaczego ludzie potrafią być dla siebie wilkiem… i jak bardzo czułem jak te dzieci oraz dorośli potrzebują akceptacji, miłości, uśmiechu, dobrego słowa… mam wrażenie, że o co udało mi się zrobić to tak niewiele, ale dla nich wszystkich to było tak wiele, że nie potrafię tego ująć słowami.
Chyba najlepiej podsumowali to moi przewodnicy, że w swojej karierze nigdy nie trafili na taki dzień jak dzisiejszy. Na kogoś kto przyjechał tutaj nie tylko żeby porobić fotki i dobrze się bawić ale kogoś kto przywiózł radość, uśmiech i po prostu dobre słowo dla innych ludzi.
To był pierwszy dzień mojej podróży nie licząc dnia wylotu. To był dzień pełny emocji. Emocji z grubej rury. Pełen łez, radości, super ludzi, biedy, proszących spojrzeń… ale i jakiejś w tym wszystko radości i nadziei. To nie był łatwy dzień. On zostaje. W Chinach do których lecę za kilka godzin spodziewam się już zupełnie innych klimatów. Afryka pozostaje w moim sercu!
Jestem w hotelu, plecak mam pusty, za kilka godzin kolejny lot… z hotelu zabierze mnie shuttle bus na lotnisko. A w samolocie mam nadzieję, że po prostu będę spał i układał w głowie to wszystko co się tutaj wydarzyło dzisiaj…Cisza
Z lewej na prawą, z prawej na wznak, potem znowu na lewą… moja ekonomiczna kapsuła czasu pozwalała na mikro ruchy więc jak już zastygłem w jakiejś pozycji starałem się jej nie zmieniać dopóki nie zaczęło boleć. Jak się nie ma mil na biznes to trzeba sobie jakoś radzić. Jeden z dłuższych lotów za mną.
Po całym dniu w Addis Ababa byłem tak zmęczony, że w saloniku pełnym jedzenia zjadłem tylko kawałek cytryny z wody którą piłem, a w samolocie kiedy przyszło jedzenie i pachniało przepysznym “chicken or fish” to jedynie otworzyłem oko, żeby zobaczyć co tracę i natychmiast je zamknąłem do kolejnego sygnału od ciała, żeby zmienić pozycję o kilka centymetrów w bok ;-)
Cały proces po wyjściu z samolotu w Pekinie przebiega gładko ale zajmuje sporo czasu. Bo jakiś kwit trzeba wypełnić, bo skanowanie plecaka, bo kolejna kontrola, bo dojazd pociągiem do miejsca gdzie wydają bagaże…. i sam bagaż, na który w zasadzie czekałem najdłużej ale ostatecznie mojej majtki i skarpetki na dalszą podróż przyleciały. Juhuu :-)
Później bilet na pociąg (w automacie za 13 pln), pociąg do centrum… i cisza…
Dookoła mnie wielkie budynki, jest ciemno, światła które widzę to światła budynków, samochodów, skuterów, neonów… wszystkiego jest tutaj pełno… ale cicho… podszedłem dalej w kierunku mojego hotelu, stanąłem na skrzyżowaniu sprawdzić co ze mną jest nie tak. Na skrzyżowaniu (większym kilka razy niż największe w moim mieście w polsce) właśnie zmieniły się światła, samochody, skutery, rowery ruszyły powoli przez skrzyżowanie… cisza zmieniła się w szelest… dopóki jakiś passat nie przejechał. Wszystko co nie jest passatem jest tutaj elektryczne… świat się zmienia na naszych oczach.
Po małych przebojach dotarłem w końcu do hotelu. Nie było go łatwo znaleźć na mapie bo po pierwsze był w innym miejscu na mapie niż w rzeczywistości, a po drugie google maps tutaj nie za bardzo działają (niezależnie czy mam czy nie aktywny VPN). Raz mi pokazuje, że jestem w Dubaju, a za chwilę, że w Kambodży. Kurier na skuterku, który właśnie zabierał ze sklepu nóżki nietoperza żeby zawieźć klientowi pomógł mi znaleźć hotel. Co ciekawe też mu chwilę zajęło odnalezienie się na mapie ale ostatecznie znalazł, powiedział gdzie jest mój hotel i zaproponował, że mnie zawiezie. Odmówiłem, bo chyba bym się nie zmieścił (chociaż z drugiej strony nie takie ciężarówki na skuterach już w Azji widziałem) i poszedłem zgodnie z jego wskazówkami. Co ciekawe, on podjechał za mną na skrzyżowanie i dopiero kiedy był pewny, że widzę hotel dopiero pomachał i odjechał. Mam nadzieję, że klient od nietoperza nie będzie zły, że kurier przywiózł mu już chłodne nóżki :-)
Hotel, zameldowanie, welcome drink dla klienta z kartą premium - puszka coli spod lady (poważnie :-) i owoce w pokoju, które już na mnie czekały… pokój i wypad na miasto. Fakt, późno… ale jeść czasami trzeba. W Azji tym bardziej, o każdej godzinie. Wypłaciłem przy okazji kilka ichniejszych banknotów, żeby mieć przy sobie cokolwiek jakby się okazało, że się im VISA albo MC nie podoba (a to podobno możliwe) i wbiłem do restauracji gdzie przez szybę widziałem najwięcej lokalsów. Na tyle było ich dużo, że musiałem czekać aż dostanę stolik, a ostatecznie jak go dostałem to był w sali na zapleczu z innym chińczykiem, który też właśnie przyszedł coś zjeść. Nooo to mówię ale sobie pogadamy :-) Zaraz mi wszystko powie co jeść, co zwiedzać jak żyć… taaa… tak mi opowiedział jak wszyscy inni łącznie z obsługą. Ani be… ani me po angielsku. A że mój chiński jest taki sam jak ich angielski to pozostało się ładnie uśmiechać co wszyscy bardzo chętnie odwzajemniali. No i w sumie może być i tak. Menu to była taka gruba książka w twardej okładce z dużą ilością zdjęć. W sumie nie wiem, ze 100 stron czy więcej… no taki AliExpress tylko z jedzeniem, zamknięty w książce. Na 70-tej którejś stronie znalazłem zupę, mięsko i sałatkę, które zamówiłem. I to wszystko za całe 19 zł!
Sałatka (cold dish), zbieranina różnych chwastów, rzodkiewek, czosnku… była po prostu przepyszna. Grilowanie mięsko również, a zupa dobra bo gorąca i z dużą ilością szczypiorku. Do tego micha jak dla słonia. Jednak zauważyłem, że oni wszyscy nie zjadaj do końca co mnie nie dziwi to i ja żeby dotrzymać tradycji też do końca nie zjadłem zupy. No może też dlatego, że jakbym zjadł to później bym głośno wybuchł i już nie byłoby tak cicho w mieście jak wtedy kiedy tu przyjechałem…
Dzisiaj pospałem jak chiński cesarz, znaczy w łóżku. Zjadłem porządne śniadanie i żeby czasu nie marnować wyruszyłem w stronę Zakazanego Miasta i placu Tiananmen. Pomyślałem sobie, że nie będę podjeżdżał metrem, w końcu 4 czy 5 km to nie jakaś długaśna pielgrzymka. Nie wziąłem tylko w obliczeniach pod uwagę tego, że jest tu dzisiaj buro, ponuro, wieje, pada… i po prostu jest zimno. A ja się na zimno nie pisałem.
Słowo się rzekło to trzeba iść. Nie była to jakaś piękna droga. Ot droga jak każda inna w wielkim mieście.. az do momentu kiedy zobaczyłem tłumy. Traf chciał, że dzisiaj przyjechali zwiedzać zakazane miasto wszyscy Chińczycy jacy zamieszkują tą planetę. Jak znacie jakiegoś chińczyka to pewnie go dzisiaj nie było tam gdzie powinien być bo był tutaj i zwiedzał. Zresztą pewnie jutro będzie tak samo.
Widziałem filmy z Zakazanego Miasta, zdjęcia. Ale do dzisiaj żadne z nich nie były tak bardzo prawdziwe. Ludzie opisują co tu jest, dlaczego tak jest… dlaczego to najważniejsze miejsca w Pekinie. Trzeba wejść, zwiedzić, być, dotknąć. Widziałem niezliczone zdjęcia, które były dla mnie magnesem żeby przyjechać tutaj i samemu na żywo wszystko zobaczyć. Sam mój przylot właśnie do Pekinu był podyktowany między innymi tym, a nie innym miejscem. I wreszcie jestem tutaj.
Przeszedłem kolejną już dzisiaj kontrolę bagażu, a nawet paszportową. Znaczy taką na ubogo. Pan wziął mój paszport i sprawdził czy zdjęcie podobne. Jakby było zdjęcie Kaczora donalda to pewnie by się skapował, że coś tu nie gra. reszta go nie interesowała. W sumie i po co. Chyba nigdy nie zrobiono mi tylu zdjęć nigdzie na świecie co tutaj dzisiaj. Kamery są wszędzie. Po prostu wszędzie. W ubikacji pewnie też chociaż nie rozglądałem się za kamerami tylko sam swój aparat wyciągnąłem i zrobiłem zdjęcie. Ale do tego jeszcze wrócimy bo miało być o ważniejszych sprawach...
…no więc kolejna kolejka ludzi, znowu kontrola bagażu i w końcu jestem metry od celu mojej wizyty w Pekinie, wystawiam dumnie paszport bo znowu kontrola. I wtedy pani Chinka pyta
- A rezerwację biletu masz?
Ja trochę już mniej dumnie, powoli chowając paszport do kieszeni, przeczuwając co zaraz nastąpi odbiłem piłeczkę pytając
- A muszę mieć?
-Tak, musisz mieć. Taką rezerwację możesz zrobić na 1 dzień przed wizytą. Nie da się inaczej
- Czyli nie mogę wejść dzisiaj?
- Nie! Zakazane Miasto jest zakazane bez rezerwacji (bezpłatnego!) biletu
Wtedy też zostałem przez jej umundurowanego kolegę wyprowadzony z powrotem przez bramki.
Tak wiem, być w Pekinie i nie widzieć Zakazanego Miasta to jak być w Rzymie i nie widzić Koloseum. Ale kto bardziej widział Zakazane Miasto niż ja, kiedy Zakazane Miasto okazało się bardziej zakazane niż niezakazane? Tak więc polecam! Jak kiedyś będziecie w Pekinie nie róbcie rezerwacji, nie kupujcie biletów. Idźcie, pokażcie się, poczujcie te tłumy… spróbujcie wejść. Wtedy wizyta będzie prawdziwa, taka historyczna, wręcz zakazana.
Dobrze, że metro było blisko… wszedłem do metra, kolejne sprawdzenie bagażu (żeby się nie okazało, że ktoś mi jakieś materiały wybuchowe podrzucił od ostatniego sprawdzenia jakieś 100m obok) i w automacie postanowiłem kupić bilet. Całe szczęście, że wczoraj wypłaciłem kasę. Więc podszedłem do tej chińskiej maszyny, zmieniłem język, wyklikałem bilet.. no dobra ze 3x podchodziłem bo zanim doszedłem co ona ode mnie chce, to już zapominałem jak się nazywa stacja na którą jadę. A trzeba to wiedzieć. Wtedy okazało się, że moich banknotów maszyna nie przyjmuje i za każdym razem wypluwa co jej daję. Nie wiem może moje odciski palca na banknotach nie pasowały. Musiałem poprosić o pomoc kupujące obok bilet Chinki, które były na tyle uprzejme, że same kupiły mi bilet i zapłaciły przez ichniejszą magiczną aplikację w im tylko znanym języku. Ufff…
Ponieważ mój dziennik piszę na bieżąco, a nie po kilku dniach to niestety po wczorajszej ciszy nocnej w Pekinie pozostały jedynie wspomnienia. Dzisiaj miasto jest przeraźliwie głośne z każdej strony… a im bliżej centrum tym więcej ludzi, samochodów i megafonów pozostawionych w różnych miejscach i nadających jakieś komunikaty. Wszędzie coś pika, buczy, nadaje, kręci się… Głośno jest do tego stopnia, że czasami musiałem nakładać wyciszające słuchawki, żeby usłyszeć własne myśli.
Dobra wiadomość jest na koniec taka, że jest tutaj sporo publicznych toalet. Jednak o ile chcecie zrobić siku to jest ulga. Jeśli jednak ciśnie na dwójeczkę to dla nas europejczyków zakazane może być nie tylko zakazane miasto…
Wieczór w Pekinie upłynął szybko. Poszlajałem się kilka godzin w deszczu po pobliskich uliczkach. Jak zwykle zjadłem pyszne jedzenie za ok 10 pln. Kupiłem worek owoców i od razu w pokoju przystąpiłem do konsumpcji. Taki owocowy deser po obiadku.
Oczywiście deszcze nie przestał padać wczoraj ani na minutę. Wiać też nie przestało. Wczoraj wieczorem jakby mi ktoś dał opcję wylotu, a raczej ucieczki z tego okropnego miasta i tej pogody to bym się nie zastanawiał. Jedyne co mnie powstrzymało to jedzenie, które jest wyśmienite no i to, że nikt mi takiej opcji nie zaproponował ;-)
W hotelu, żeby już drugi raz nie popełnić tego samego błędu zacząłem szukać informacji jak dojechać pod Chiński Mur. To już nie jest wycieczka pieszo bo miejsce gdzie chciałem dotrzeć jest ok 75km za Pekinem. Gdybym więc dotarł i znowu by się okazało, że nie mam rezerwacji albo coś innego im nie pasuje, to bym się obraził na ich misia Pandę na amen!
Opcji znalazłem kilka: można z wycieczką z grupą, można z prywatnym kierowcą, można po prostu taksówką. Albo dojechać samemu, pociągiem, autobusem czy czym tam kto lubi. Jest jeszcze opcja najprostsza czyli zobaczyć Mur z kosmosu (tak kiedyś o nim mówiono, że to jedna albo jedyna budowla na ziemi widziana z kosmosu) ale akurat żadnej wycieczki w kosmos na dzisiaj nie znalazłem. Może po prostu za późno zacząłem szukać. Zrobiłem więc rezerwację na wycieczkę z grupą (za całe 129 pln), której miejsce zbiórki jest na najbliższej stacji metra od mojego hotelu. No to lepiej być nie mogło tym bardziej, że ruszamy o 8 rano, czyli po śniadaniu.
Czy było ślisko, czy padał śnieg, czy udało nam się wygrzebać z zaspy i dotrzeć na Wielki Mur? O tym będzie w kolejnym rozdziale… :-)Made in China
Tak się zastanawiam. Wybierając loty w dalekie miejsca staram się zawsze dopasować loty tak, żeby lecieć w nocy i spać z samolocie, by na miejscu nie tracić dnia, aby zacząć od razu zwiedzać. Można też inaczej: tak dobrać loty żeby dolecieć na noc niezależnie od strefy czasowej i od razu po locie starać się zasnąć. Zacząłem się nad tym zastanawiać po tym jak obudziłem się o 1 w nocy i do 5-tej nie mogłem zasnąć. W sumie to już nie pierwsza noc od wylotu, a jak widać jetlag daje mi się we znaki. Po 5-tej zasnąłem, o 6:30 zadzwonił budzik. Więc: siku, śniadanie, zęby… i płaszcz. Znaczy akurat płaszcz już miałem na sobie bo skoro tu cały czas pada więc nie opłacało się zdejmować wieczorem, żeby czasu nie marnować rano :-)
Moja wycieczka obejmowała: dojazd pod wielki mur, bilety wstępu, obiad w stylu wiejskim (po polsku to nic innego jak szwedzki stół), angielskiego przewodnika w autobusie.
Wbiłem na miejsce zbiórki punktualnie jak zawsze. I tak jak się spodziewałem małej grupy osób tak ku mojemu zdziwieniu osób było tyle, że trzeba było wszystkich podzielić na grupy do pełnowymiarowych autobusów. Ja miałem numer 80 tego dnia ale na pewno nie byłem ostatnim zapisującym się.
Każda grupa to zbieranina różnych narodowości. Rodziny, pary, bez pary… no taki standard. Przewodniczka opowiedziała o miejscu do którego jedziemy, wyjaśniła wszystko szczegółowo czego mamy się spodziewać, co jest w cenie, a co nie etc… zapowiadało się dobrze.
Na miejscu dostaliśmy vouchery na obiad, zniżki na piwo, wodę… no i breloczek z misiem Pandą. Panda jest symbolem chin i kochają tego miśka absolutnie wszyscy :-)
Na Mur dojeżdża się te 75 km autobusem Ja wybrałem fragment muru w Mutianyu. Następnie podjeżdża kilka minut autobusem wahadłowym, który kursuje między parkingiem dla tych pierwszych autobusów, a kolejką linową z wagonikami z miejscem na narty. Coś w stylu jak na Kasprowy Wierch. Przewodnik dalej niż dolna stacja kolejki już nie idzie. To jest czas dla każdego. I bardzo dobrze, że tak jest.
Trasy są dwie: lżejsza zielona, cięższa czerwona. Można wejść na obie, można na jedną. Wszystko kwestia czasu ile go chcemy tutaj spędzić. Ja wybrałem tą czerwoną, ze względu na to, że jest cięższa więc będzie mniej ludzi no i też dlatego właśnie, że jest cięższa. Przecież słabiaki dookoła świata nie latają, wiadomo ;-P