Nie było łatwo! Po nieprzespanej nocy, bez batonów w plecaku, troszkę wyżej nad poziomem morza niż mazowieckie… musiałem łapać oddech i kontrolować tętno. Im było wyżej tym ludzi było mniej. Nie to że zero, nadal dużo ale mniej. Trochę osób wymiękało po drodze, szczególnie na ostatnim bardzo stromym odcinku schodów. Jednak widoki jakie dostarcza mur sam w sobie, jego historia oraz widok gór i niebieskiego nieba (to taka niespodzianka dzisiaj) rekompensują wszystkie niedogodności. Wejście na Wielki Mur jest jednocześnie spełnieniem kolejnego marzenia jakie miałem na swojej liście. Było warto! Bardzo warto!
Od razu po zejściu na dół czekał już na mnie “wiejski stół”. Pamiętacie jeszcze, że ciągle jestem w chinach? Więc jedzenie było jakie? Dokładnie! Jak zawsze bardzo smaczne. Sam ten obiad kosztował ok 5 USD (porównując cenę biletu bez i z obiadem) ale, że był chińsko pyszny to zjadłem pewnie za 25 USD. Najedzony poszedłem zwiedzać stragany. W każdym jest to samo: miśki, kubki, pałeczki etc… i w każdym trzeba się tagrować. Min 50% na wszystkim do utargowania to jest absolutne minimum. Najgorsze w podróżowaniu jest jednak to, że niezależnie od długości i szerokości geograficznej jak człowiek chce kupić jakąś pamiątkę to odwraca ją do góry nogami a tam “made in china”. Magnesy w Kolumbi, Rzymie czy Sydney - made in china. I wiecie co? I tutaj niestety jest tak samo. Każdą rzecz którą chciałem kupić też było napisane “made in china”… tak więc ja już sam nie wiem. Jak żyć? ;-P
Na koniec firma odwiozła nas do Pekinu w to samo miejsce z którego zabrała. Tutaj muszę przyznać, że tak dobrze zorganizowanej wycieczki ja ta dzisiejsza, bez żadnego naciągania, kombinowania, wprowadzania do sklepów partnerskich to chyba w życiu nie widziałem. A do tego tania. Absolutnie szkolna 6-tka. Cieszę się, że nie szukałem dojazdu na własną rękę. Czasami jednak warto skorzystać z oferty profesjonalistów
:-)
Narty się dzisiaj nie przydały. Myślałem, że w górach, tak wysoko będzie gdzie pojeździć. Gondola była gotowa ale zjeżdżając po kamieniach zdarłbym cały przygotowany wosk…
Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?
MTalma napisał:Piękny plan, czy możesz dopisać ceny biletów do excela/ ew mil + dopłaty (zakładam, że na Galapagos nie lecisz za kasę). Gdy już jestesmy przy Ekwadorze i Galapagos - nie szkoda Ci kasy na opłatę i być tam praktycznie półtora dnia?Dużo mil zużyłem jeszcze przed planowaniem RTW więc większość lotów to ceny po prostu promocyjne lub celowo łączone loty żeby obniżyć trochę cenę. Koszty takiej podróży wrzucę na końcu ale faktem jest, że tym razem chyba więcej mil zarobię niż wydałem. Będę miał na przyszłość, na pewno się u mnie nie zmarnują.Jeśli chodzi o Galapagos to był to dla mnie naturalny wybór po tym jak wypadły mi bilety do Ekwadoru. Krótko tam będę, fakt. Ale tak samo krótko będę w każdym innym miejscu podczas całego RTW. Jak mnie żółwie zaproszą na następny raz to przyjadę kiedyś na dłużej
:-)
50 dni do pierwszego lotu.O zdrowiu, planach i poszukiwaniu etiopskiego dobrego ducha.No tak… Czas leci i nie czeka. Ale w sumie to nawet dobrze. To ja czekam, a nie czas. Podczas tego czekania nie siedzę oczywiście bezczynnie. Zdążyłem wyrobić sobie żółtą książeczkę po zaszczepieniu na żółtą febrę. Bez certyfikatu szczepienia mogę nie wjechać na Galapagos albo mieć problemy przy wyjeździe, szczególnie, że w trakcie podróży będę w Afryce. Przy okazji strzeliłem sobie jeszcze WZW-A. Jak o zdrowiu mowa to oczywiście ubezpieczenie też wykupiłem korzystając z posiadanych zniżek w Generali. Ubezpieczenie trzeba mieć, byle nie trzeba było korzystać.Pozostając w temacie zdrowia najdziwniejsze z moich przygotowań to ograniczenie jedzenia cukru. Cukier jest ukrytu praktycznie wszędzie poza surowym drewnem i kitem do okien więc jego wyeliminowanie w 100% nie jest możliwe. Ale przestałem słodzić kawę, wcinać nałogowo cukierki, ptasie mleczko, czekoladę, ciastka…. Lata temu nie zastanawiałbym się nad zdrowiem zupełnie, a już na pewno nie nad wpływem cukru na RTW (energia, jet lag, wysypianie się…) ale teraz włączam zdrowie do listy przygotowań. Mniej cukru = mniej pracy dla trzustki = mniejsza masa = więcej energii = więcej zdrowia = więcej frajdy z krótkich pobytów w fajnych miejscach świata.Ma sens? Dla mnie jak najbardziej ma!Zaczęły się ruchy na zaplanowanych przeze mnie lotach. Niektóre małe, rzędu kilku minut różnicy dla wylotu czy przylotu, inne większe jak np lot do Madrytu przesunięty o kilka godzin. Lepiej, że wiem o tym teraz niż miałbym dowiedzieć się w ostatniej chwili. Może nawet pojawi się szansa żeby faktycznie zostać dłużej o jedną noc na Galapagos.Uzupełniam też moją listę niezbędnych rzeczy do zabrania ze sobą. Dokumenty, skarpety, sprzęt… patrzę co mam, czego nie mam i jeszcze mam na tyle dużo czasu, żeby się zaopatrzyć. Lecę tylko z plecakiem podręcznym więc każdy przedmiot musi być precyzyjnie zaplanowany.Uzupełniam też listę miejsc wartych odwiedzenia. Nie będzie to jednak lista z precyzyjnie określonym planem co i gdzie robię w każdej minucie, a lista ważnych punktów, które warto wziąć pod uwagę w danym państwie / mieście. Czy to jedzenie, czy wycieczka czy jakieś punkty charakterystyczne. Żeby potem nie było, że byłem Londynie i nie widziałem Papieża, czy w Paryżu Coloseum
;-) Tutaj dochodzimy do mojego pierwszego lotu w ramach mojego RTW. Mój pierwszy lot jest do Addi Ababa. Przylatuję o 7 rano, wylatuję ok 1 w nocy do Pekinu. Mogę zabrać wielką walizkę do luku bagażowego. Ja jej jednak nie potrzebuję ale jestem pewien, że jest masa potrzebujących w Etiopii. Szczególnie młodzieży czy dzieci którym chciałbym zawieść np piłki do nogi czy jakieś inne dobra. Szukam kogoś zaufanego kto przyjąłby te rzeczy i faktycznie rozdał potrzebującym.Chciałbym również dobrze spędzić czas w mieście odwiedzając kilka wartych odwiedzenia miejsc więc szukam też kogoś lokalnego (anglojęzycznego) kto byłby w stanie spędzić ze mną dzień jako przewodnik i kierowca.Jeśli ktoś z Was chciałby polecić kogoś normalnego, rozsądnego i uczciwego podeślijcie mi jakieś namiary albo pomysły. Co dalej? Dalej będę kompletował, dopisywał punkty do listy, czytał, słuchał co ciekawego ludzie mówią o miejscach w których będę. Czyli przygotowania w pełni.50 dni do pierwszego lotu. To jeszcze dużo. I bardzo niedużo… czas szybko leci i nie czeka przecież.. to ja czekam
:)
@adamkru to tylko koniecznie pilnuj się w Addis na layoverze. Po nocnym locie pewnie dopadnie Cię zmęczenie, a w taki sposób najłatwiej tam okraść białych turystów.Poza tym fajna podróż i powodzenia
:)
tropikey napisał:Gdzie można zorganizować takie ładne pliki USD?Kupiłem w kantorze z przesyłką do domu
:)https://tavex.pl/Możną takie, można inne nominały. Generalnie do wyboru, do koloru
;) Mam nadzieję, że są prawdziwe [emoji2957]
Odnośnie niskich nominałów $$, to na Świętokrzyskiej w WWA w większości kantorów się dostanie, ale TAVEX ma z reguły zawsze nowe:) Kupowałem tam już kilka razy 1 i 2 dolarówki. I jeszcze info, są trochę droższe niż większe nominały.
Pierogi z kapustą i grzybami.Bardzo lubię pierogi z kapustą i grzybami. Kiedy widzę ich gar nie mogę przejść obojętnie. Tak było i tym razem. Wszamałem michę i wróciłem po dokładkę… nie no jasne, że te domowe są lepsze. Ale ja nie jestem wybredny bo to ostatnie pierogi jakie jadłem na kolejne prawie 3 tygodnie… Kiedy w 2018 roku przed moim wylotem do Uluru w Australii siedziałem w tym samym saloniku na lotnisku nie myślałem, że za kilka lat znowu tu będę ale z zupełnie innym planem. I o ile tamta podróż zmieniła wiele w moim prywatnym i biznesowym świecie, a najwięcej w mojej głowie… i wiele podróży odbyłem w międzyczasie to tą znowu traktuję wyjątkowo. Dokładnie też tak się czuję. Nie wiem czego mam się spodziewać, nie wiem czy wszystko wyjdzie zgodnie z planem ale też nie wiem co wyjdzie ot tak bez planu… jedno co wiem to, że nikt nie zjadł przed lotem tyle pierogów co ja więc gdyby w TV mówili o jakimś przymusowym lądowaniu czy coś to wiadomo dlaczego
:-)Do Etiopii wiozę ze sobą wypchany piłkami do piłki nożnej plecak. I w zasadzie tyle. No może poza ładowarką, kablami, majtkami i samym plecakiem to już tam więcej nic nie ma. Może rzeczy osobiste wysłałem prosto do Pekinu. Tam będą na mnie czekać spokojnie na taśmie po wylądowaniu. Jak rozdam jutro piłki to będę miał miejsce żeby się już elegancko w Pekinie przepakować w jeden plecak.Stojąc w kolejce do check-in na lotnisku w Warszawie fajnym zbiegiem okoliczności dostałem maila z voucherem na hotel, taxi i jedzenie w Addis Ababa. Zasada jest taka, że jak pasażer leci liniami Ethiopian Airlines i ma przesiadkę dłuższą niż kilka godzin na te wszystkie bajery. A ja mam przesiadkę ponad 18h. Liczę też, że zamiast płacić za Visę do Etiopii 62USD dostanę ją za free.Dodatkowo też nie marnując czasu w drodze na lotnisko ogarnąłem sobie lokalnego Etiopczyka-przewodnika. To oznacza, że jutro ląduję, załatwiam transit Visę, jadę do hotelu, wciągam śniadanie i zaczynam nowy afrykański dzień.Wiem, że wiele osób już sprawdzało, czy ziemia faktycznie jest okrągła. Wiele potwierdziło, wielu nie wierzy. Muszę sam się przekonać ;-P Przede mną 20 dni pełne lotów, lotnisk i samolotów… i wszystkiego co pomiędzy czyli trochę Afryki, trochę Azji, Australii, Ameryki północnej i południowej, kilku wysp i mam nadzieję fajnych przygód, miejsc i ludzi spotkanych po drodze. Trzymajcie kciuki! Boarding za ok 15 min. Zdążę jeszcze wciągnąć ze 2 pierogi
:-)
Nie było łatwo! Po nieprzespanej nocy, bez batonów w plecaku, troszkę wyżej nad poziomem morza niż mazowieckie… musiałem łapać oddech i kontrolować tętno. Im było wyżej tym ludzi było mniej. Nie to że zero, nadal dużo ale mniej. Trochę osób wymiękało po drodze, szczególnie na ostatnim bardzo stromym odcinku schodów. Jednak widoki jakie dostarcza mur sam w sobie, jego historia oraz widok gór i niebieskiego nieba (to taka niespodzianka dzisiaj) rekompensują wszystkie niedogodności. Wejście na Wielki Mur jest jednocześnie spełnieniem kolejnego marzenia jakie miałem na swojej liście. Było warto! Bardzo warto!
Od razu po zejściu na dół czekał już na mnie “wiejski stół”. Pamiętacie jeszcze, że ciągle jestem w chinach? Więc jedzenie było jakie? Dokładnie! Jak zawsze bardzo smaczne. Sam ten obiad kosztował ok 5 USD (porównując cenę biletu bez i z obiadem) ale, że był chińsko pyszny to zjadłem pewnie za 25 USD.
Najedzony poszedłem zwiedzać stragany. W każdym jest to samo: miśki, kubki, pałeczki etc… i w każdym trzeba się tagrować. Min 50% na wszystkim do utargowania to jest absolutne minimum. Najgorsze w podróżowaniu jest jednak to, że niezależnie od długości i szerokości geograficznej jak człowiek chce kupić jakąś pamiątkę to odwraca ją do góry nogami a tam “made in china”. Magnesy w Kolumbi, Rzymie czy Sydney - made in china. I wiecie co? I tutaj niestety jest tak samo. Każdą rzecz którą chciałem kupić też było napisane “made in china”… tak więc ja już sam nie wiem. Jak żyć? ;-P
Na koniec firma odwiozła nas do Pekinu w to samo miejsce z którego zabrała. Tutaj muszę przyznać, że tak dobrze zorganizowanej wycieczki ja ta dzisiejsza, bez żadnego naciągania, kombinowania, wprowadzania do sklepów partnerskich to chyba w życiu nie widziałem. A do tego tania. Absolutnie szkolna 6-tka. Cieszę się, że nie szukałem dojazdu na własną rękę. Czasami jednak warto skorzystać z oferty profesjonalistów :-)
Narty się dzisiaj nie przydały. Myślałem, że w górach, tak wysoko będzie gdzie pojeździć. Gondola była gotowa ale zjeżdżając po kamieniach zdarłbym cały przygotowany wosk…
Do usłyszenia w Singapurze!